W góry: Beskid Śląski — Wisła — Stożek

Dla większości zaczyna się już okres poświąteczny. Jest blady świt 27 dnia grudnia, przeciętny obywatel śpi w najlepsze, a po przebudzeniu rozpocznie rytualne narzekanie na przepełniony żołądek. Tymczasem dwóch desperatów po pospiesznym spożyciu jajecznicy popitej gorzką kawą wrzuca plecaki do bagażnika i wyrusza się na południe.

Pierwszym z nich jest oczywiście wasz uniżony sługa piszący ten tekst, drugim zaś jego brat, który w opowieści będzie grał rolę szofera oraz... szczególnego rodzaju poszukiwacza. Prawie rok wcześniej obaj postanowiliśmy urozmaicić sobie pierwszy dzień Świąt i zarazem wspólne urodziny wyprawą w niedaleki Beskid Śląski. Wspólne wejście na Soszów Wielki okazało się być świetnym przeżyciem, mimo trudnych warunków, więc postanowiliśmy uczynić krótkie górskie wypady stałym zwyczajem.

pykmapka.jpg

Zrzut ekranu wykonany dzięki znakomitemu serwisowi Mapa Turystyczna

Kiedy po godzinie siódmej opuszczamy rodzinne sioło, świat przykrywa ciężkie, ołowiane niebo, ale daleko na wschodzie nad horyzontem widzimy cienki pas światła, który bierzemy za dobrą wróżbę. Po prawie godziny jazdy docieramy do Wisły i wiemy już, że wróżba się spełniła. Niebo jest zupełnie pogodne, coraz bardziej panoszy się na nim słońce. Zupełnie jak przed rokiem.

glebce-stacja.jpg

Właściwa wyprawa górska rozpoczyna się na parkingu tuż obok przystanku kolejowego Wisła-Głębce. Tutejsza infrastruktura sprawia dobre wrażenie zadbanym budynkiem stacji i nieskalanymi rdzą czy łuszczącą się farbą tablicami, chociaż okno wiaty jest melancholijnie wyszczerbione. Po krótkim postoju ruszamy niebieskim szlakiem na południe.

Wciąż jesteśmy dosyć blisko poziomu morza, a odczyt temperatury wskazuje kilka stopni powyżej zera. Po obu stronach szlaku przez śnieg przebijają się gnijące liście, przywiędła trawę i wilgotna ziemia. W pewnym momencie docieramy do malowniczego rozlewiska zagradzającego nam drogę, które zręcznie omijamy poboczem. Robimy to chyba niepotrzebnie, bo na nogach mamy solidne obuwie... a przynajmniej tak się nam wydaje.

szlak-na-glebce.jpg

bajoro.jpg

Droga wciąż się wznosi i pokonujemy całkiem strome podejścia, w związku z czym szlak powoli zarasta śniegiem. Biały opad jest suchy i szorstki w dotyku, a w miejscach wydeptanych buciorami podróżników zbity w zamarzniętą, śliską bryłę. Powoli zaczynamy przeczuwać, że czeka nas powtórka sytuacji sprzed roku i nasza górska przechadzka wcale nie będzie sielanką.

dwaszlaki01.jpg

dwaszlaki02.jpg

Docieramy do pierwszego, pośledniego celu, czyli miejsca, w którym niebieski szlak przecina się z czerwonym. Tutaj nareszcie możemy się nacieszyć pięknymi beskidzkimi pejzażami. Przy okazji odkrywamy, że na tej wysokości pokrywa śnieżna jest dosyć głęboka. Od tej pory aż do końca wyprawy będziemy co chwilę mierzyć się z dylematem: czy ryzykować przechodzenie wydeptaną przez naszych poprzedników ścieżką, co chwilę się ślizgając, czy też szukać pewniejszego przejścia poboczem, zapadając się w śniegu po połowę łydki, a czasem aż po kolano. Tempo marszu zdecydowanie spada, ale nie tracimy ducha.

Powoli i ostrożnie podążamy szlakiem, docierając wreszcie na szczyt Kiczory, gdzie urządzamy krótki postój. Jeżeli uwierzyć mapie, mamy za sobą większość drogi prowadzącej do naszego głównego celu, czyli schroniska na Stożku. Tabliczki na słupie drogowskazowym są oczywiście dziełem naszego PTTK, więc nazwy podano w języku polskim, ale jakiś ambitny sąsiad postanowił zaznaczyć terytorium i pozostawił tu kamień z czeską nazwą szczytu.

Znajdujemy się na granicy państwowej i jednocześnie na granicy znajdującego się na terytorium Czech rezerwatu. Przypomina o tym stosowna tablica stojąca na uboczu. Poniżej drapieżnego herbu południowych sąsiadów i standardowej tablicy informacyjnej znajduje się kolejna — prawdziwe kuriozum. Widnieje na niej potworne drzewo rodem ze starych kreskówek i ostrzeżenie przed wchodzeniem na teren rezerwatu. Treści nie będę tutaj tłumaczył, wierząc, że przeciętny polski hajwowiec zrozumie ją bez problemu, ale zalecam skupienie się na nietypowej stylistyce. Dodam tylko, że chociaż zwiedzałem w życiu rozmaite górskie okolice, w tym na terenie Czech, jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z takim podejściem do ostrzegania turystów przed zagrożeniem. Pracownicy czeskich rezerwatów muszą być ciekawym towarzystwem.

rezerwat-cz.jpg

rezerwat-cz-tablet.jpg

Wspomniałem wcześniej, że mój towarzysz wędrówki jest swojego rodzaju poszukiwaczem. Rzeczywiście, podczas postoju wyciąga telefon i oddaje się tzw. geocachingowi. Jest to rodzaj gry na świeżym powietrzu opierającej się o technologię GPS, która polega na poszukiwaniu zmyślnie ukrytych skrytek. Tak więc najpierw odczytujemy na odpowiednim serwisie internetowym koordynaty, a później rozglądamy się po okolicy, zaglądamy pod kamienie i grzebiemy w drzewnych dziuplach. Jeżeli nam się uda, cóż, zaliczyliśmy punkt i zdobyliśmy osobistą satysfakcję. W dobrym tonie jest też zostawienie w skrytce czegoś od siebie, zwłaszcza jeżeli zabieramy fant zostawiony uprzednio przez kogoś innego. Na szczęście (bądź nie) nie musieliśmy gorączkowo szukać jakiejś pamiątki do zostawienia po kieszeniach, ponieważ zwyczajnie nie udało nam się znaleźć żadnej skrytki.

ostatni-odcinek-szeroki.jpg

Od czasu rozpoczęcia wędrówki spotkaliśmy jedynie pojedynczego wędrowca, ale teraz na szlaku robi się całkiem tłoczno. Krótko po tym, jak docieramy do kolejnego szczytu, Kyrkawicy, dołącza do nas idąca niebieskim szlakiem od zachodu para rodziców z dzieciakami prowadząca ze sobą dwa znudzone psy i przez jakiś czas maszerujemy razem. Szybko jednak okazuje się, że nasza dwójka mimo wymagającego terenu osiąga lepsze tempo i przygodni towarzysze podróży puszczają nas przodem. Żartują zresztą przy tym, że mamy przetrzeć w śniegu szlak dla ich dwu- i czteronożnych pociech. Otrzymawszy tak ważne zadanie, z ochotą ruszamy na przód na północ, idąc ostatnim odcinkiem prowadzącym bezpośrednio do schroniska na Stożku.

W pewnej chwili słyszymy ledwie uchwytny dźwięk, który staje się coraz głośniejszy z każdym naszym krokiem. Sprawcą hałasu okazuje się górna stacja kolejki linowej, która pracuje w najlepsze, przywożąc z doliny spragnionych wrażeń i widoków turystów. Jesteśmy już u celu, bo nieopodal znajduje się budynek schroniska.

kamien-milowy.jpg

wyciomg.jpg

Budowla wygląda zresztą całkiem majestatycznie i tak powinno chyba być, skoro to najstarsze polskie schronisko w Beskidzie Śląskim. Jego budowę ukończono bowiem w roku 1922, kiedy kończył się już dramatyczny okres walk rodzącego się na nowo państwa z jego wrogami. Od tamtej pory aż do dziś wiernie służy górskim piechurom, chociaż w okresie niemieckiej okupacji korzystali z niego jedynie najeźdźcy. Jeżeli przybysz z górskiego szlaku stanie przed wejściem do budynku i obróci się w prawo, ma okazję podziwiać wspaniały widok na góry w prawie całej swojej beskidzko-śląskiej okazałości. Jakaś dobra dusza ustawiła w tym miejscu drewnianą poprzeczkę opartą na słupach, o którą można się wygodnie oprzeć i rozkoszować się pięknym krajobrazom. Zapewne znajduje się tu przede wszystkim z myślą o narciarzach, którzy chcieliby chwilę odsapnąć przed trudem odpinania desek, ale z przyjemnością korzystamy z niej również my, dumni właściciele starych i wyślizganych butów.

stozek-panorama.jpg

Po chwili wytchnienia (i obowiązkowym uzupełnieniu poziomu nikotyny w organizmie) wchodzimy do budynku schroniska. Po otwarciu drzwi wejściowych przekraczamy przedsionek, którego ściany zdobią różnorakie tablice informacyjne. Wisitam też duża, kolorowa mapa, na której niebieską barwą zaznaczono kraje Unii Europejskiej. Wśród nich dostrzegam też Wielką Brytanię, na co oczywiście reaguję gromkim śmiechem. Przed zginieniem uprzedza pycha, a przed upadkiem duch się wynosi, jak mówi Dobra Księga w przekładzie x. Wujka.

W kolejnym, głównym pomieszczeniu widzimy kilku ludzi stojących w kolejce przed długim szynkwasem. Grzecznie się w niej ustawiamy i już po chwili ponury osobnik odbiera od nas zamówienia na jedzenie i napoje. Panuje tutaj duży ruch, widocznie nie jesteśmy jedynymi, którzy wpadli na pomysł umilenia sobie poświątecznej końcówki roku, ale szczęśliwie udaje nam się zająć przedostatni wolny stolik. Nasze posiłki pojawiają się w stosownym okienku zadziwiająco szybko i już wkrótce zajmujemy się radosnym pałaszowaniem. Niespodziewanie pojawia się przy mnie uroczy pies, który do tej pory grzecznie odpoczywał pod stołem zajętym przez kilkuosobową rodzinę. W pewnej chwili wskakuje na moje kolana i uparcie próbuje polizać mnie po twarzy. Być może poczciwiec przewiduje, jak będzie wyglądać nasza droga powrotna, i w ten sposób próbuje podnieść mnie na duchu?

wnetrze-widok.jpg

obywatele.jpg

Po zakończonej przerwie obiadowej ruszamy do wyjścia. Moją uwagę zwraca tablica z nazwiskami poszczególnych opiekunów schroniska. Przed prawie wszystkimi nazwiskami ktoś umieścił oficjalny tytuł „obywatel”, a jedynie ostatnia opiekunka, która urząd przejęła już po tzw. transformacji ustrojowej awansowała na „panią”. Ciekawy relikt przeszłości — zupełnie jak widziana przez nas wcześniej mapa z ery przedbreksitowej.

Już na zewnątrz budynku zauważamy kolejny ciekawy szczegół. Na drewnianym słupie z oznaczeniem szlaku ktoś umieścił swojego rodzaju sekularną tabliczkę wotywną, w której swój wysiłek we wdrapywaniu się na Stożek poświęcił chorej żonie. Tuż obok na drzewie znajduje się kolejne oznaczenie, tym razem informujące, że dwa szlaki biegną tutaj równolegle. Przypomina nam o tym, że pora rozpocząć ostatni odcinek naszej górskiej wycieczki.

tabliczka.jpg

magyar.jpg

Finałowy etap wyprawy szybko zmienia się zresztą w tragifarsę. Trzeba nam przejść pewien odcinek szerokim traktem wiodącym na północ, który co prawda nie jest szczególnie stromy, ale za to szczególnie złośliwie pokryty twardym jak skała, zupełnie śliskim lodem. O ile mój towarzysz podróży radzi sobie całkiem zgrabnie, sam mam do czynienia z nielichymi trudnościami. Zaczyna się taniec pingwina — co kilka kroków zatrzymuję się i rozpaczliwie macham rękami, starając się zachować pionową pozycję. Kilka razy nie udaje mi się to wcale i ląduję na tyłku, a w pewnej chwili przejeżdżam na pośladkach kilka metrów w dół. Tak, moi drodzy, nie wybierajcie się zimą w góry bez odpowiedniego obuwia... Na szczęście sytuacja nieco poprawia się, kiedy po jakimś czasie odbijamy w prawo i wkraczamy na zielony szlak, który ma nas zaprowadzić bezpośrednio do stacji kolejowej, na której czeka samochód. Co prawda środkiem drogi prowadzą oblodzone, zdradzieckie koleiny, ale pobocze jest pokryte grubą warstwą śniegu dającą niezłą przyczepność. Brodzenie w zmarzniętym puchu jest co prawda nieco męczące, ponieważ noga czasami zapada się aż po kolano, ale przynajmniej nie grozi mi przyjęcie pozycji horyzontalnej. Ostrożnym tempem podążamy w dół zbocza góry.

ziemianahoryzoncie.jpg

Po dzisiejszej przeprawie będę mógł świetnie wyobrazić sobie, jak czuje się rozbitek dryfujący na tratwie pośrodku oceanu, który nagle zauważa majaczący na horyzoncie lód. W pewnym momencie naszym oczom ukazuje się bowiem dość niezwykły widok: lód pokrywający utwardzoną jezdnię znika jakby odcięty nożem i dalej pod stopami mamy już tylko nieco mokry asfalt. Od tej chwili droga powrotna staje się zupełną formalnością. Spokojnie zbliżamy się do ostatecznego celu pomiędzy stojącymi przy szlaku gospodarstwami, aż w końcu wspinamy się poboczem na wysoki nasyp kolejowy tuż obok budynku stacji Wisła–Głębce. Chociaż jesteśmy dosyć zmęczeni, poświęcamy jeszcze chwilę na przyjrzenie się z bliska imponującemu wiaduktowi. Koniec wyprawy następuje z hałasem, kiedy symbolicznie wrzucamy ciążące nam plecaki do bagażnika samochodu.

wiadukt.jpg

Czy Stożek jest tego warty?

Przed wybraniem się w piękny Beskid Śląski trzeba dobrze się zastanowić, czego właściwie chcemy. Nie spotkamy tu większych wyzwań, w końcu mowa o niewysokich górach z niezbyt wymagającymi podejściami. Amatorzy majestatycznych widoków także nie poczują satysfakcji, bo tych raczej tu brakuje, przynajmniej w porównaniu z Tatrami. Wyprawę na Stożek i okoliczne szczyty poleciłbym raczej komuś, kto nie ma ochoty na większy wysiłek, a jednak tęskni za górskimi widokami. Trzeba też przyznać, że okolice Wisły posiadają solidną infrastrukturę turystyczną, zarówno jeśli chodzi o oznaczenia szlaków, jak i o liczbę schronisk. Ma się rozumieć, chociaż nie ma mowy o wędrowaniu przez alpejskie lodowce, Beskidu nie wolno lekceważyć i należy pamiętać o standardowym przygotowaniu — zwłaszcza o zaopatrzeniu się w porządne obuwie i uważnym śledzeniu prognozy pogody.



0
0
0.000
4 comments
avatar

super, widzę, że nie jestem jedynym amatorem spalania świątecznych kalorii w śniegowodnej brei ;-) (https://beskidy.truvvl.blog/magura-pokonala-nas-odwilza-czyli-kozia-gora-zamiast-klimczoka-trasa-z-bystrej-w-beskidzie-slaskim - 25.12.)

a propos schroniska na Stożku - jest to najstarsze POLSKIE schronisko w całych Beskidach - bo pierwsze wybudowane po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. A w Beskidzie Śląskim są jeszcze 2 inne "Naj":

  • schronisko na Szyndzielni jest najstarszym NIEPRZERWANIE istniejącym schroniskiem w polskich Beskidach (zbudowane w 1897r przez niemieckie stowarzyszenie Beskidenverein)
  • schronisko pod Klimczokiem jest najstarszym w polskich Beskidach MIEJSCEM schroniskowym (obecny budynek jest z 1914, ale seria pożarów likwidowała poprzednie budynki)

Dobrze się czyta, obszerny artykuł i dużo informacji. Będą punkty w następnym konkursie @pl-travelfeed !

PS. W najbliższą sobotą pociąg KŚ 8:06 z Katowic, wysiadamy na stacji Łodygowice i idziemy na Czupel i Magurkę Wilkowicką. Zapraszam! Ekipa turystyczna - nie biegowa (towarzystwo mieszane, od 30+ po 60+)

0
0
0.000
avatar

Zabawne, jestem prawie pewny, że wspominałem o poprzednich schroniskach zbudowanych przez Niemców, ale wzmianka wyparowała z ostatecznej wersji artykułu. Nauka z tego taka, że trzeba uważniej sprawdzać wpis przed opublikowaniem. Dzięki za poprawkę i komentarz.

Poza tym dziękuję za miłe słowa i zaproszenie, chociaż niestety nie będę mógł z niego skorzystać. Na pewno jednak wcześniej czy później spotkamy się na górskim szlaku.

0
0
0.000
avatar

Polecam raczki — nie tylko chronią przed ślizganiem się, ale także ułatwiają (i uprzyjemniają) chodzenie po ubitym śniegu.

0
0
0.000
avatar

Ależ oczywiście, zresztą ostatnie 20 minut wyprawy spędziliśmy na dyskusji o rakach i raczkach. Nigdy więcej nie wybiorę się w góry zimą bez takiego sprzętu.

0
0
0.000