Amazing holiday conversation... [PL-ENG].

Podczas pobytu wakacyjnego w Jastarni przeprowadziłem bardzo ciekawą, a chwilami nawet mógłbym powiedzieć nostalgiczną rozmowę z 87-letnim panem Antonim. Pan Antoni to dziadek właścicielki hotelu, w którym mieszkaliśmy na czas naszego urlopu. Pierwsze nasze spotkanie odbyło się już pierwszego dnia. Po dojechaniu pod wskazany adres zaparkowaliśmy samochód i udaliśmy się w kierunku najbliższych drzwi wejściowych jednego z budynku. Mieliśmy za sobą spory, kilkuset kilometrowy odcinek trasy, a na miejsce dotarliśmy późnym popołudniem.

Byłem zmęczony podróżą, mimo że nie ma dla mnie problemu pokonać odległość 700km z jednym krótkim postojem, zwłaszcza że chcieliśmy jeszcze udać się na krótki spacer przed nocą miejscowymi uliczkami. Byłem jednak trochę zmęczony i rozkojarzony. Kiedy podeszliśmy pod drzwi chwyciłem za klamkę i nie zastanawiając się, wszedłem do środka. Moja żona upomniała mnie natychmiast, że jest to niegrzeczne i właściwie co ja w ogóle robię, wchodząc do cudzego domu. W mgnieniu oka zorientowałem się, że ma całkowitą rację i chcąc ratować się z tej sytuacji pomyślałem odruchowo aby zamknąć cichaczem drzwi i wyjść na zewnątrz tak jakby się nic nie stało, jednakże w tej samej chwili naszym oczom ukazały się postacie dwóch starszych ludzi. Ku mojemu zdziwieniu owi państwo nie byli zezłoszczeni moją nieelegancką postawą. Na ich twarzach malował się spokój, uśmiech, a od nich samych emanowało uczucie zrozumienia i delikatności.

Zacząłem z zakłopotaniem przepraszać i usprawiedliwiać swoje zachowanie, jednocześnie przestawiając się i tłumacząc, dlaczego jestem w ich domu. W odpowiedzi usłyszałem ciepłe słowa zrozumienia oraz wyjaśnienia, że pokoje gościnne są drzwi obok, a oni chętnie nam je pokażą. Tak właśnie poznałem dwoje starszych ludzi, o twarzach spokojnych, uśmiechniętych oczach i ciepłym usposobieniu. Był to Pan Antoni i jego małżonka.

Kilka dni później, wracając z plaży, zastałem Pana Antoniego wykonującego przydomowe czynności w ogrodzie. Po wymianie pozdrowień pomyślałem, że chętnie bym z nim porozmawiał. Jestem otwarty na rozmowy z nieznajomymi, mam lekkość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi i co najważniejsze mam "trochę" czasu, bo moja żona poszła się szykować na wieczorną kolację 😉. Dodatkowo bardzo lubię słuchać opowieści i doświadczeń starszych ludzi więc kiedy tylko mam sposobność do tematycznych rozmów staram się ją wykorzystywać.

Na rozpoczęcie rozmowy nie musiałem długo czekać, bo Pan Antoni zagaił do mnie sam. Początkowo rozmowa przebiegała ogólnikowo, skąd wracamy, że przyjemna pogoda i ładny był dzień. W trakcie rozmowy dowiedziałem się, że jest rocznik 1938 co mnie zadziwiło patrząc na jego trzeźwość umysłu, pamięć i swobodę wypowiedzi jak na te lata. Zapytałem czym się zawodowo zajmował przed emeryturą, odpowiedział, że był lekarzem, następnie na moje pytanie o specjalizację uśmiechną się i odpowiedział, że był lekarzem ogólnym. Wie pan, jako lekarz zajmowałem się różnymi rzeczami - powiedział - jedno z zajęć, za którymi nie przepadałem i w których nie czułem się dobrze, było odbieranie porodów. Nieraz prosiłem Boga, aby mnie nie powoływał do tej funkcji - zaśmiał się.

Następnie rozmawialiśmy trochę o obecnej miejscowości, jak się zmieniała na przestrzeni lat i w pewnym momencie trochę mniej radosny powiedział, że za morzem jakoś szczególnie nie przepada. Dlaczego? - zapytałem - Wie pan, bo prócz przyjmowania porodów były inne, gorsze rzeczy... nastała chwila ciszy, której nie chciałem przerywać po czym kontynuował dalej - jako lekarz, wzywali mnie również do ratowania topielców...zdarzało się uratować człowieka, ale często z góry wiedziałem, że nic nie wskóram...i przyznam szczerze, że prócz samej śmierci człowieka przy której towarzyszyłem, ludzie, nieraz tłumy wokół nas były szczególnie bolesne, ich podpowiedzi, wskazówki co "robię źle" co powinienem robić inaczej, dłużej, mocniej... Ale nikt inny nie miał odwagi prócz pana tego człowieka ratować, mimo, że każdy patrzący z boku wiedział to lepiej od pana - powiedziałem. Zgadza się - odparł - ale każdy podpowiadał...

Dało się widzieć dobrze, że to wspomnienie go zabolało, chcąc wyciągnąć go z przeszłości odpowiedziałem - wie pan co, tak sobie myślę, że z tych dwóch czynności to chyba jednak lepiej było przyjmować nowych ludzi na ten świat, niż przeprowadzać ich na ten drugi - było to trafne spostrzeżenie ponieważ od razu na jego twarzy namalował się uśmiech, roześmiał się na głos i odpowiedział - tak, zdecydowanie ma pan rację.

Następnie znów rozmawialiśmy o rzeczach bardziej przyjemnych, aż do momentu, kiedy powiedział do mnie - wie Pan ja jestem rocznik 1938 więc, kiedy kończyła się wojna w 1945 miałem 7 lat, jeśli pan chce opowiem panu co pamiętam -bardzo chętnie - odparłem. Wojna to była straszna rzecz...wojna nigdy nie powinna się wydarzyć...kiedy Niemcy przejęli półwysep wprowadzili swoją administrację i nas Polaków dzielili na 3 kategorie. Niestety nie pamiętam dokładnie nazw kategorii, miałem wiele pytań na bieżąco podczas naszej rozmowy, ale nie chciałem zbyt często przerywać, mówił spokojnym i ciepłym tonem, dosyć szybko jak na prawie 90cio letniego człowieka, ale jednak był to już starszy człowiek. Trzecia grupa, najgorsza dla nich - kontynuował. Druga grupa, taka średnia i pierwsza najlepsza, tak zwani wniemczeni. Mojemu tacie przydzielili trzecią kategorię - nie jestem pewien czy najlepszą czy najgorszą, ale nie chciałem przerywać myśli i wypowiedzi. Wydaje mi się że tą "najlepszą". I tych z trzeciej kategorii wcielali do swojego wojska, mojemu tacie przydzielili służbę w marynarce i wysłali na front. To w sumie podwójna zbrodnia - wtrąciłem - nie dość, że napadli nasz kraj to jeszcze kazali Polakom walczyć za swój własny.Zgadza się - odparł - i nie było wyjścia, trzeba było robić co kazali, w innym przypadku karali nawet i śmiercią.

Po wojnie - kontynuował - kiedy władze przejęli Sowieci, tatę mojego wywieźli w okolice Szczecina, tam mu dali zadanie opiekowania się jakimś gospodarstwem i kilkoma końmi. Na jednym z tych koni uciekł i wrócił do domu! - roześmiał się wesoło.

Pamiętam, że kiedy Niemcy uciekali przed sowietami, wywozili nas Polaków do Niemiec albo Dani. Wyglądało to tak, że duże statki nie cumowały w porcie tylko trochę dalej tam na morzu. Do tych statków dowozili mniejszymi statkami, z mniejszego ludzie wychodzili na wielką drewnianą platformę, a niej ludzie byli wciagani na ten większy. Kiedy tak staliśmy na tej platformie nadleciały samoloty (nie wiem czyje to były samoloty, nie chciałem przerywać, a kiedy dokończył już wspomnienie, nie miałem śmiałości tego robić) i zaczęły bombardować nas i te statki. Dużo z nas zginęło, a kiedy nalot się skończył Niemcy przypłynęli po żyjących, podstawili nowe statki i znowu nas pod nie podtransportowali. Jakież to musiało być dramatyczne przeżycie dla siedmioletniego chłopca, że po osiemdziesciu latach pamiętał je tak dokładnie. Jakież szkody musiało wyrządzić w jego umyśle. Ile razy za swojego długiego życia do niego wracał. Były to kilka z wielu myśli, które w tamtej chwili tłoczyły się w mojej głowie. Nie miałem odwagi wypowiedzieć ich na głos.

Po krótkiej chwili ciszy opowiadał mi dalej - my mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy do Danii, a nie do Niemiec. Przetransportowali nas do obozów dla takich jak my.Tam byli sami Polacy czy inne narodowości też? - zapytałem. Nie tylko Polacy, również Litwini i inni, z tej strony tutaj wschodniej. Nie cierpieliśmy tam głodu i nawet nie było bardzo brudno, a kiedy miejscowi dowiedzieli się, że nie jesteśmy Niemcami, tylko Polakami, ich stosunek zmienił się diametralnie. Zaczęli nas traktować nie jak agresorów, ale jak ofiary. Przynieśli nam jedzenie, ja tego nie pamiętam ale moja mama często opowiadała, że boczek wędzony. A na Święta dostaliśmy nawet prezenty, pamiętam komiks, który nam tłumaczył jakiś opiekun obozu na język niemiecki bo trochę już go znaliśmy.

Od dłuższej chwili w naszej rozmowie towarzyszyła moja żona i przysłuchiwała się tych opowieści stojąc u mojego boku. Jako, że rozmowa okazała się dłuższa niż się spodziewałem musieliśmy ją przerwać. Przeprosiłem mojego niezwykłego interlokutora i powiedziałem, że bardzo chętnie ją dokończę. Niech pan przyjdzie do mnie, pokaże panu książki - odpowiedział na to pan Antoni.

Niestety, rozmowy dokończyć się nie udało. O jakich książkach mówił i co się w nich znajdowało? Nie dowiedziałem się. Kilka dni później krzątałem się niby nie specjalnie po ogrodzie, ale nie spotkałem już pana Antoniego. Wejść do jego domu, tak jak pierwszego dnia również już nie miałem odwagi.

Zostaje szczera nadzieja w moim sercu, że rozmowę dokończymy, za rok jak to mamy w zwyczaju, zapewne znowu odwiedzimy Jastarnię. Jeżeli uda mi się z nim porozmawiać, dokończę tę opowieść.

Życie ludzkie takie kruche i ulotne, a zarazem niezwykłe i każde wyjątkowe. Przemijające i dryfujące po morzu świata jak żaglówka z ostatnich zdjęć tego posta.

ENGLISH VERSION

During my vacation in Jastarnia, I had a very interesting, and at times even nostalgic, conversation with 87-year-old Mr. Antoni. Mr. Antoni is the grandfather of the owner of the hotel where we stayed during our vacation. Our first meeting took place on the very first day. After arriving at the indicated address, we parked the car and headed towards the nearest entrance to a building. We had covered a considerable distance, several hundred kilometers, and arrived late in the afternoon.

I was tired from the journey, even though I have no problem covering the 700km distance with one short stop, especially since we wanted to take a short walk through the local streets before nightfall. However, I was a bit tired and distracted. When we reached the door, I grabbed the doorknob and, without thinking, went inside. My wife immediately admonished me that it was rude and, in fact, what was I even doing, entering someone else's home. In a flash, I realized she was absolutely right, and wanting to escape the situation, I instinctively thought of quietly closing the door and stepping outside as if nothing had happened. However, at that very moment, the figures of two elderly people appeared before us. To my surprise, the couple were not upset by my inelegant attitude. Their faces were calm, smiling, and a sense of understanding and gentleness emanated from them.

I began to sheepishly apologize and justify my behavior, simultaneously reintroducing myself and explaining why I was in their home. In response, I received warm words of understanding and the explanation that the guest rooms were next door and they would be happy to show us. That's how I met two elderly people, with calm faces, smiling eyes, and warm dispositions. They were Mr. Antoni and his wife.

A few days later, returning from the beach, I found Mr. Antoni doing chores in the garden. After exchanging greetings, I thought I'd love to chat with him. I'm open to conversations with strangers, I have an ease in connecting with people, and most importantly, I have "a little" time on my hands because my wife had gone off to get ready for dinner 😉. I also love listening to the stories and experiences of older people, so whenever I have the opportunity to engage in conversation, I try to take advantage of it.

I didn't have to wait long for the conversation to begin, as Mr. Antoni approached me directly. Initially, the conversation was general, mentioning where we were returning from, the pleasant weather, and a nice day. As we talked, I learned he was born in 1938, which surprised me, considering his sobriety, memory, and ease of expression for that age. I asked what his profession was before retirement, and he replied that he was a doctor. Then, when I asked him what his specialty was, he smiled and replied that he was a general practitioner. You know, as a doctor, I did all sorts of things - he said - One of the jobs I didn't like and didn't feel comfortable doing was delivering babies. I often prayed to God not to call me to that position - he laughed.

Then we talked a bit about the current town, how it had changed over the years, and at one point, a little less cheerful, he said he wasn't particularly fond of the seaside. Why? I asked. You know, because besides delivering babies, there were other, worse things... There was a moment of silence, which I didn't want to break. Then he continued. As a doctor, I was also called upon to save drowned people...I sometimes saved people, but often I knew in advance that I wouldn't achieve anything...and I must admit, besides the death itself, which I witnessed, the people, sometimes the crowds around us, were particularly painful, their suggestions, their hints about what I was "doing wrong," what I should have done differently, longer, harder... But no one else had the courage to save this man except you, even though everyone watching from the sidelines knew it better than you I said. That's right he replied. But everyone suggested...

It was obvious that this memory hurt him. Wanting to drag him out of the past, I replied, "You know what, I'm thinking that of the two, it was probably better to welcome new people into this world than to bring them into the other one." It was an apt observation, because a smile immediately appeared on his face, he laughed out loud, and replied "yes, you're definitely right.

Then we talked again about more pleasant things, until he said to me, You know, I was born in 1938, so when the war ended in 1945, I was 7 years old. If you want, I'll tell you what I remember. I'd be happy to do so" I replied. The war was a terrible thing...the war should never have happened...when the Germans took over the peninsula, they introduced their administration and divided us Poles into three categories. Unfortunately, I don't remember the exact names of the categories; I had many questions running through our conversation, but I didn't want to interrupt too often. He spoke in a calm and warm tone, quite quickly for an almost 90-year-old man, but he was already an elderly man. The third group, the worst for them he continued. The second group, the average one, and the first, the best, the so-called Germanized ones. They assigned my dad to the third category (I'm not sure if it was the best or the worst, but I didn't want to interrupt his thoughts and speech. I think it was the "best" category.) And they drafted those in the third category into their army, assigning my dad to the navy and sending him to the front.

That's actually a double crime I interjected. Not only did they invade our country, but they also ordered Poles to fight for their own. That's right he replied and there was no choice, you had to do what they told you, otherwise they would even punish you with death. After the war he continued when the Soviets took over, they took my father to the Szczecin area, where they tasked him with taking care of a farm and a few horses. He escaped on one of those horses and came back home! He laughed cheerfully.

I remember that when the Germans were fleeing the Soviets, they were taking us Poles to Germany or Denmark. The large ships didn't dock in port, but a little further out at sea. They brought us to these ships in smaller ships, from the smaller one people stepped onto a large wooden platform, and from there they were hoisted onto the larger one. While we were standing on this platform, planes flew in (I don't know whose planes they were; I didn't want to interrupt, and when he finished his recollection, I didn't dare) and started bombing us and the ships. Many of us died, and when the raid was over, the Germans came to pick up the survivors, set up new ships, and transported us back to them.

What a devastating experience it must have been for a seven-year-old boy to remember it so vividly after eighty years. What damage it must have done to his mind. How many times in his long life had he returned to it? These were just a few of the many thoughts that crowded my mind at that moment. I didn't dare voice them aloud.

After a short silence, he continued We were lucky to end up in Denmark, not Germany. They transported us to camps for people like us.Were there only Poles there, or were there other nationalities as well? I asked. Not only Poles, but also Lithuanians and others from this eastern side. We didn't suffer from hunger there, and it wasn't even very dirty, and when the locals found out we weren't Germans, but Poles, their attitude changed dramatically. They started treating us not as aggressors, but as victims. They brought us food. I don't remember it, but my mother often said it was smoked bacon. And for Christmas, we even got presents. I remember a comic book that a camp counselor translated into German for us, because we already knew a little of it.

My wife had been accompanying us in our conversation for a while, listening to these stories from my side. As the conversation turned out to be longer than I expected, we had to cut it short. I apologized to my extraordinary interlocutor and said I would be happy to continue. Come over and I'll show you the books Mr. Antoni replied.

Unfortunately, the conversation didn't end. What books was he talking about and what was in them? I didn't find out. A few days later, I was pottering around the garden, seemingly inconspicuously, but I didn't see Mr. Antoni again. Just like the first day, I didn't have the courage to enter his house.

I still have a sincere hope in my heart that we'll finish our conversation. In a year, as we always do, we'll probably visit Jastarnia again. If I manage to talk to him, I'll finish this story.

Human life is so fragile and fleeting, yet extraordinary, each unique. Transient and drifting on the sea of the world, like the sailboat in the last photos of this post.



0
0
0.000
4 comments
avatar

Niesamowita choć przykra opowieść Pana Antoniego.
Życzę, aby udało się dokończyć rozmowę w przyszłym roku.

Co do fotografii, szczególnie podobają mi się te z wykorzystaniem okularów. Chętnie przetestuję.

Pozdrawiam!

0
0
0.000
avatar

Dzięki :) mam nadzieję, że za rok dopiszę część drugą.
Pozdrawiam 👋🏻

0
0
0.000