Zdzierstwo w dobrym celu?
Tydzień temu podczas wizyty w Rydze odwiedziłem w końcu Kaņepes Kultūras centrs. Na miejsce to natrafiłem w Internecie w 2019 roku pisząc artykuł pt. Zakonspirowane lokale Rygi. Oglądając zdjęcia skojarzyło mi się z KBK. Trafiło więc na listę miejsc do odwiedzenia przy najbliższej okazji. No ale potem przyszła pandemia i na Łotwę wybrałem się dopiero w 2022 roku. W tamtym czasie jednak w KKC był remont i pocałowałem klamkę. Wejść do środka udało się dopiero tydzień temu. No i wrażenie zrobiło na mnie średnie...
Przede wszystkim miejsce to ma zupełnie inny vibe niż KBK. Po pierwsze, wchodzi się tam jak do kawiarni. Nie ma żadnego dyżurnego, który opowiedziałby cokolwiek o miejscu. Jest bar. Za barem można coś zamówić. I tyle. Po drugie, ściany są w zasadzie puste. Charakter budynku aż prosi się, aby powiesić tam jakieś stare zdjęcia. Nikt nie wpadł na ten pomysł. Po trzecie, ceny były tam raczej wyższe niż ryska średnia. Latte po 4 euro. Jak na Rygę to całkiem sporo.
No ale czy to w ogóle powinien być zarzut? A może wręcz przeciwnie - jest to przykład, który powinniśmy naśladować? Sam nie wiem...
Z jednej strony mam świadomość tego, że miejsca takie jak KBK borykają się z "efektem gapowicza" i bardzo trudno je utrzymać w formule "co łaska". Przerabialiśmy to w Rzeszowie. Nie działało. Trzeba więc kombinować i eksperymentować. W przypadku krakowskiego Królestwa podstawą są rycary, które dostaje się za wsparcie. A za rycary można dostać nagrody. Przed długi czas mechanizm ten nie działał jak trzeba, bo nowi ludzie nie robili darowizn. Przerastało ich to. Sytuację poprawiło pojawienie się terminala. Można więc stwierdzić, że bardzo zbliżyliśmy się przez ostatni rok do wizji, którą miałem w 2019 roku tworząc rycara. A była ona taka: mamy świetną miejscówkę, ludzie będą chcieli tu bywać, więc będą też wspierać, żeby móc się czegoś napić. Proste? No nie do końca...
Podstawowym problemem tej koncepcji było przede wszystkim zaniżenie wydatków i kompletne zignorowanie kosztów pracy. Obecnie poprzeczka jest postawiona na poziomie 10K zł miesięcznie. Pojawia się więc pytanie: jak ją przeskoczyć?
Wiele osób w różnych okresach sugerowało, by zrobić "normalny" lokal ze sprzedażą. Pominę fakt, że to podniosło by koszty, ale pójdźmy w to całkowicie hipotetycznie. Nie ma rycarów. Są złotówki. Ludzie przychodzą, kupują, płacą. Puszka napoju jest za 8 PLN. Koszt jej zakupu to średnio 4 PLN. Z każdej sprzedanej puszki jest więc 4 złote "na czysto". Trzeba byłoby więc sprzedać ich miesięcznie 2500. KBK działa 6 dni w tygodniu, czyli średnio przez 27 dni w miesiącu. Aby opłacić podstawowe koszty codziennie trzeba byłoby sprzedać 92 puszki. Całkowicie nierealne.
Inaczej to jednak wygląda w przypadku kawy. Jeśli mamy ekspres, to całkowity koszt zrobienia kawy latte (o ile wierzyć chatowi GPT) to jakieś 2 zł. Biorąc pod uwagę fakt, że latte za mniej niż 12 zł praktycznie nie można w Krakowie dostać, to "na czysto" mamy 10 zł od kawy. Wychodzi więc 37 kaw dziennie... To już brzmi bardziej realnie, choć wciąż niezbyt w KBK, a w jakimś ruchliwym miejscu, gdzie jest duża rotacja gości.
Wniosek z tego taki, że droższa kawa w KKC może być koniecznością, aby utrzymać cały budynek, który pełni też inne funkcje. Równocześnie mam całkowitą świadomość tego, że KBK trudno porównać z KKC, bo nasz projekt w dużej mierze bazuje na hojności a nie konsumpcji darczyńców. Oczywiście część ludzi robi darowizny, żeby móc sobie odebrać napój, ale skala wciąż jest zbyt mała, by można było na niej oprzeć utrzymanie KBK.
KBK można wspierać:
Z kawą w KBK jest ten problem, że zdecydowana większość ludzi nie pije kawy wieczorami, a to wtedy KBK jest otwarte.
Słuszna uwaga. Trzeba rozbudować gałąź herbacianą.