Ostatni poniedziałek lipca

avatar
(Edited)

Jakiś czas temu na Otwartą pracownię przyszła dziewczyna z Tarnowa, która na moje pytanie o to, co robi w życiu odpowiedziała: "dłubię w zębach". Okazało się, że jest stomatologiem. A w dodatku przyjmuje na NFZ. Postanowiłem więc, że kiedyś się do niej zapiszę na wizytę. Myśl ta wlokła się za mną kilka miesięcy. W końcu w maju zadzwoniłem do przychodni i otrzymałem termin na... 28 lipca. W dodatku na 16.15. No cóż, darowanemu koniowi nie zagląda się (nomen omen) w zęby. Wziąłem co dali, zapisałem w kalendarzu i czekałem cierpliwie.

Na szczęście mój brat, Kamil (@ergorg89), wziął dyżur. Zakładałem, że na Let's talk Polish o 18.00 spokojnie zdążę, ale na wszelki wypadek załatwiłem zastępstwo Rafała (@mynewlife). I dobrze, bo zdążyłem na styk. W przychodni oczywiście była obsuwa. Zamiast o 16.15 wszedłem do gabinetu o 17.00. Wyszedłem o 17.45 i od razu pobiegłem na dwudziestkę. W momencie wjeżdżania tramwaju usłyszałem, że osoby siedzące na ławce mówią po łotewsku. Rzuciłem im w ich języku:
– Ooo! Cześć Łotysze!
Oni się zdziwili. Wchodząc do tramwaju dodałem:
– Jestem Polakiem, ale mówię po Łotewsku. Jak chcecie to na Biskupiej 18 jest takie miejsce, w którym...
I tu drzwi się zamknęły, a Łotysze tylko mi pomachali.

Na Let's talk Polish oprócz Polaków pojawili: Wietnamka, Turek, Azer i Białorusin. Większość została nawet na obchodach 27. rocznicy śmierci Zbigniewa Herberta. Obcokrajowcy stanowili więc całkiem pokaźny odsetek uczestników. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego tych, którzy pojawili się później: Ukrainkę, Katalończyka i Włocha.

Czytanie wierszy Herberta i ich interpretowanie jak zwykle było dużym wyzwaniem, ale wyjątkowo pobudzającym. Część wierszy omówiliśmy po raz pierwszy, do kilku wróciliśmy po raz kolejny. Świece z wosku pszczelego płonęły, Daniel przygrywał na pianinie. Był klimat...

Przy okazji zauważyłem, że są utwory, które świetnie pasują niemal do każdego rodzaju wypowiedzi. W pamięci utkwiła mi szczególnie scena jak Grzesiek (@grigorijj) mówił o mieście, któtego nie ma a Daniel grał "Time" Hansa Zimmera. To jeden z tego typu kawałków.

Dzień zakończyła dyskusja na temat depresji, w której nie uczestniczyłem, bo musiałem opublikować informacje o piątkowym wydarzeniu (potańcówka). Niemniej skłoniła mnie ona do refleksji, że na mnie zawsze mocno terapeutyczne działanie miała muzyka. Ale nie tyle jej słuchanie, co tworzenie. Albo choćby granie...

Mam nadzieję, że będę mógł do tego wrócić w niedługim czasie.

PS. Ten utwór też pasuje do wszystkiego:



0
0
0.000
3 comments