Relacja z wyprawy do puszczy Noteckiej
Czyżby relacja z pierwszej wyprawy w sezonie? Otóż nie! Do niej zostały jeszcze prawie dwa tygodnie, a to co przeczytacie poniżej stanowi zaległą relację z ostatniej wyprawy zeszłego sezonu. Trochę czasu minęło, tak że sam musiałem sprawdzić dokładną datę i okazało się, że był to 24-25 wrzesień. Kawał czasu! Tym bardziej warto przypomnieć.
Głównym tematem wyjazdu była słynna budowla, która mogłaby stanowić wizytówkę wszelkich materiałów coachowskich z ich hasłem przewodnim, że jak się czegoś bardzo chce to można wszystko, nawet postawić... zamek... w Puszczy Noteckiej... na obszarze Natura 2000... na sztucznej wyspie... ale po kolei!
Pozostawiwszy samochody w Kórniku dotarliśmy pociągiem na miejsce startu, do Chodzieży - miasta młodzieży. Stamtąd udaliśmy się najpierw na zachód, a potem południe przez zróżnicowany teren północnej Wielkopolski. Trochę pól, trochę lasów, dwory, zabytkowy wiatrak, a nawet skocznia narciarska. Wszystko to jednak było tylko preludium do właściwego celu - szturmu na stobnicki zamek.
Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie, a przeciwnik obwarował się na swym terenie porządnie, zazdrośnie strzegąc tajemnicy budowy najmłodszego z polskich zamków, ale i my mieliśmy kilka pomysłów w zanadrzu! Pierwsze uderzenie wyprowadzone zostało z zaskoczenia, przedzierając się rowerami przez puszczę licząc na to, że od strony lasów obrona będzie najsłabsza. Nic bardziej mylnego. Pełne zasieki, posterunki strażnicze i kamery uniemożliwiły podejście. Plan „B” zakładał desant morski (rzeczny) wychodząc z założenia, że rzeki przecież nie ogrodzą. I znów nie doceniliśmy determinacji obrońców, którzy wyraźnie czerpali pomysły z najlepszych wzorców systemów obronnych Konstantynopola. Tak jak Bizantyjczycy rozciągali przez zatokę wielki żelazny łańcuch, który uniemożliwiał wrogim statkom wpłynięcie do Złotego Rogu, tak samo obrońcy zamku w Puszczy Noteckiej zagrodzili rzekę podobnymi, a nawet wymyślniejszymi przeszkodami. Co prawda mogliśmy, niczym Mehmed II Zdobywca, przeciągnąć statki lądem, ale nasze pancerniki kieszonkowe nie zmieściły się do kieszonek rowerowych, więc i ten plan trzeba było zarzucić. Podążaliśmy wzdłuż ogrodzeń dalej, szukając słabego punktu, zamiast tego patrząc w osłupieniu jak skrupulatnie strzeżone jest to co tam się dzieje, bo gdy udało się trafić na obszar niezalesiony, z którego wreszcie można by zobaczyć zamek, to naszym oczom ukazały się za ogrodzeniem olbrzymie, liczące wiele metrów wysokości sztuczne hałdy ziemi mające zasłonić widok. Wreszcie się poszczęściło, a raczej sama natura dopomogła, kładąc złamaną brzozę na ogrodzeniu. Najbardziej zdeterminowani ruszyli wreszcie do cichej akcji zwiadowczej, podczas gdy inni dopiero teraz uświadomili sobie, że wściekle czerwony kolor koszulki rowerowej nie stanowi barwy maskujące w lesie (nawet jesiennym) i musieli zostać. Niespodziewanie pojawiła się jednostka zmotoryzowana obrońców wprowadzając popłoch i zamieszanie, jednak okazało się to tylko zbiegiem okoliczności, rutynowym patrolem, bo przejechali dalej, w czasie gdy my kontemplowaliśmy szczegóły runa leśnego będącego teraz przy naszych twarzach. W końcu po tylu próbach i niepowodzeniach nasza forpoczta dotarła do brzegów jeziora, tylko po to by z rozczarowaniem stwierdzić, że miejsce ataku okazało się nietrafione i z tego miejsca dalej nic nie widać z powodu szuwarów. Zrezygnowani zarządziliśmy generalny odwrót na drugą stronę Warty. Przeciwnik okazał się na tyle przemyślny, że nie udało się nawet porządnego zdjęcia zrobić, nie mówiąc już o bliższym zapoznaniu z zamkiem. Jakby tego było mało, most który miał służyć do przeprawienia się przez Wartę okazał się niezdatny do użycia i konieczne było nadłożenie drogi do kolejnego. Pewnym pocieszeniem okazał się kebab w niedalekich Szamotułach, którego rozmiar potrafi zaspokoić nawet największy głód. Kto nie wierzy, niech spojrzy na zdjęcie!
Drugi dzień wyprawy upłynął spokojniej. Odwiedziliśmy poznański tor wyścigowy, a po tym jak prawie ogłuchliśmy od ryków motocykli, pojechaliśmy nad jezioro Góreckie na terenie Wielkopolskiego Parku Narodowego posłuchać dla odmiany odgłosów przyrody. Kolejnym bardzo ważnym punktem programu był Pałac Raczyńskich w Rogalinie. Doskonale zachowany zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz, z przepiękną biblioteką i ogrodem słynącym z zabytkowych dębów. Ostatnim przystankiem na trasie stanowił wspomniany na początku Kórnik. Rozciągnięte malowniczo nad jeziorem, z małym ale zgrabnym zamkiem. Do tego interesujące związki z bliskim nam terenami południowej polski, za sprawą właściciela tych ziem - Władysława Zamoyskiego, wielce zasłużonego dla spraw Podhala (gdyby nie on, prawdopodobnie Morskie Oko byłoby obecnie na Słowacji). Jednak to co najbardziej zapadło w pamięć to lokalne piekiełko – konflikt władz miasta z jednym z mieszkańców skutkujący tym, że promenada nad jeziorem przerwana jest kilkunastoma metrami krzaków przez które trzeba się przedrzeć, żeby kontynuować nadbrzeżny spacer, podczas gdy obie strony konfliktu ustawiły tablice informujące, że winna tego stanu rzeczy jest oczywiście strona przeciwna. Tym mało optymistycznym, ale chronologicznie poprawnym, akcentem kończę relację z ostatniej wyprawy rowerowej roku 2022, a wszystkich którzy jeszcze tego nie zrobili zapraszam do zapisania się na pierwszą wyprawę tego roku!
Autor relacji
Leszek Ziemnik
Yay! 🤗
Your content has been boosted with Ecency Points, by @herbacianymag.
Use Ecency daily to boost your growth on platform!
Support Ecency
Vote for new Proposal
Delegate HP and earn more
It looks like an interesting ride. Don't you have an English translation for us 😉
I think you would reach a bigger audience by adding that.
Upvoted by the Cycling Community
https://twitter.com/1269307561792151555/status/1635895233304051712
The rewards earned on this comment will go directly to the people( @polish.hive ) sharing the post on Twitter as long as they are registered with @poshtoken. Sign up at https://hiveposh.com.
Super relacja!